Powiem Ci, że warto wyjść do ludzi, chociażby miało
to oznaczać dzwonienie na karetkę pogotowia. Czasem szukam na siłę
inspiracji i nawet nie zauważam jak wręcz przed moimi oczami
rozgrywa się jedna z tych ciekawszych sytuacji, która układa się
potem w ciekawą refleksję. Rzeczywistość przysłania nam wzrok
na tyle, że nie dostrzegamy tych najciekawszych smaczków życia.
Pewnego dnia budzisz się z myślą, że wieczorem zaśniesz w swoim
łóżku, rozmawiając z chłopakiem przez telefon a zasypiasz w
kompletnie obcym miejscu w pokoju z jakąś nastraszą babcią
świata, chrapiącą jak stary niedźwiedź. Na pewno miałeś taki
dzień, którego zakończenia kompletnie się nie spodziewałeś. Ja
ostatnio miewam wiele takich dni.
Nawet dzisiejszy dzień
sprawił, że czuje się dojrzalszą osobą. Uświadomiłam sobie tak
wiele rzeczy, że nie jestem nawet połowy w stanie opisać jakimiś
sensownymi słowami. Nie, nie spotkałam żadnej sławy, nie byłam w
kościele, nikt nie przejechał mojego kota, nie dostałam raka ani w
ogóle nic specjalnego się dzisiaj nie wydarzyło. Czasami zwykły
dzień i codzienność odmienia nasze życie na tyle, że bierzemy
kartkę papieru i z jakiegoś powodu piszemy co nam leży na sercu –
co jest swojego rodzaju paradoksem, bo dlaczego niby zapisujemy
wydarzenie które nas odmieniło, czy to nie oczywiste, że będziemy
je pamiętać? Niczym Kolumb smarujemy po kartce nasze odkrycie,
które było tak oczywiste i po zapisaniu sprowadza się do kolejnej
życiowej prawdy, znanej od dawien dawna ale dopiero dziś nam
wewnętrznie uświadomionej. Mam nadzieje tylko, że nasze odkrycie
nie przyczyni się do żadnego ludobójstwa.
Siedzę sobie w kawiarni
z siostrą, która opowiada mi o tych zawistnych ludziach, którzy
mają czelność mnie komentować. Tak, to Ci z którymi rozmawiałam
ostatnio pięć lat temu ale z jakiegoś powodu nadal twierdzą, że
mają prawo "nie mieć zaufania do tego co robię, bo ja to
ja i mogę zmienić zdanie". Siedzę i zastanawiam się co
za paradoks rządzi tym światem, ludzie są tak zawistni i
nieszczęśliwi, nie mają swojego życia, i muszą się
dowartościowywać tym, że jakieś koleżance z podstawówki może
się coś nie udać. Przecieram oczy ze zdziwienia na myśl, że
osoba, której buzię już ledwie kojarzę, może mi źle życzyć.
Wręcz liczyć na moje potknięcie! Przypominam sobie jedną sytuację
z poranka, kiedy to pielęgniarka w szpitalu podaje ślepej stulatce
lakcid, nie tłumacząc co to i jak to spożyć. Biedna babcia bliska
była połknięcia w całości tego małego, szklanego słoiczka.
Gdyby nie moja naturalna, odruchowa reakcja, babcia pewno by się
zadławiła.
Myślę sobie
gorączkowo, już nie w kawiarni ale w pizzerii. Słucham i słucham
tej siostry, która żali się, że niektórzy jej nie
rozumieją, że odbierają świat tak poważnie. Za poważnie. Nagle
siostra zaczyna główkować o tym jakby funkcjonowałaby równoległa
rzeczywistość w której ludzie zachowywaliby się jak koty – tam
gdzie mają ochotę zasnąć to zasypiają i koniec, to miałoby być
zupełnie normalne. Wyobrażasz sobie to? - pyta wciąż. Opowiada
dalej o tym jak miałby wyglądać ten świat. Śmieje się. Ciekawy
pomysł na pracę magisterską, myślę.
Tymczasem, mną targały
inne myśli. Ciekawa jestem ile osób zastanawiałoby życie
ludzi-kotów a ile by pomyślało odruchowo, że na pewno coś
zielonego paliłam z tą siostrą wcześniej, w tej kawiarni. No
właśnie. Niektórzy schematyczne, smutne, szare myślenie mają we
krwi, nigdy nie zastanowią ich ludzie-koty. Zanim pomyślą o całej
sytuacji, już Cię oceniają. Jakaś moja stara koleżanka ocenia
moje wybory życiowe. Ktoś, słysząc o ludziach kotach natychmiast myśli, że moja siostra się upaliła. Wciąż i wciąż oceniają.
Mówisz do Pana w
sklepie "mogę Ci dać w dwójkach, będzie łatwiej wydawać",
on uśmiecha się i chętnie przyjmuje pieniądze, ot co –
zwyczajna, sympatyczna rozmowa w sklepie. Opowiadasz o tym jakiemuś
szaremu istnieniu i słyszysz tylko "mówiłaś do obcego faceta
na TY, co za brak kultury...". Dziwisz się, bo Pan wydawał się
w ogóle nie mieć nic przeciwko, nawet pewnie nie zwrócił uwagi.
Ty nie miewasz takich durnych problemów. Pan w sklepie też chciał
tylko drobne pieniądze, nawet nie pomyślał o tym jak się do niego
zwracam.
A oceniacz, ocenia. Taki oceniacz to gatunek, typu krowa co nigdy zdania nie
zmienia. Prowadzący życie pod publiczkę. Sztywno trzymający się norm typowych dla małych, zamkniętych społeczeństw. Nie ulega naturalnym odruchom. Często,
oceniacze trzymają się w grupach, lubią też się nawzajem
obgadywać za plecami jeśli akurat nie są razem. Brak im
solidarności. Oceniacz rozumie tylko schemat, nie myśli
samodzielnie. Bo jak można samodzielnie myśleć, skoro ktoś już
wcześniej powiedział, że ma robić tak i tak – no jak? Oceniacz
gubi się w takich skomplikowanych sytuacjach. Oceniacz żyje życiem
innych. Jego środowisko naturalne to toksyczne otoczenie, toksyczne
myśli. Najwartościowszym pożywieniem jest dla niego czyjaś
porażka. Pytania zadaje odpowiednio w ten sposób "Dostałaś
się na prawo, spadły progi?", "Te jeansy to rozmiar 36,
ach no w Orsay mają tą zaniżoną rozmiarówkę", "Twoje są te perfumy Chanel? Pewnie podróbki?". Emocje
oceniacza nigdy nie mogą wychodzić za linię. W zaskakujących
sytuacjach oceniacz szuka najsilniejszego i trzyma się go kurczowo w
walce o przetrwanie. W swoich sądach jest bezlitosny, nie bierze pod
uwagę żadnych czynników zewnętrznych. Jego świat dzieli się na to, co "jest siarą" i co "nie jest siarą". Oceniacz nie rozumie, że można kogoś po prostu
lubić bez możliwości nadzorowania jego życiowych wyborów.
Często spotykam ludzi,
którzy widzą świat kompletnie bezbarwnie. Widzą jabłko, myślą
jabłko, mówią jabłko, jedzą jabłko, nie ma jabłka. Strasznie
dziwne, jak dla mnie. Podobno to wszystko to jest kwestia wzroku.
Wewnętrznego oka, albo coś. Rozmawiam wczoraj z koleżanką. To
właśnie ona rozpoczęła tą falę późniejszych przemyśleń.
Napisała "Bo Ty po prostu masz coś takiego, że to wszystko
dostrzegasz".
Ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu niektórzy po prostu
widzą babcię, która bierze lek. Ja widzę nieudolną staruszkę,
która za chińskiego boga nie poradzi sobie z tą magiczna fiolką.
Niektórzy po prostu dojeżdżają na lotnisko albo idą na uczelnie (kiedyś o tym napiszę), mi tam się to nigdy
nie zdarza. Dla niektórych uśmiech to nienaturalny twór a
naturalne człowiecze odruchy to dla nich jakaś już pieprzona
filantropia. Są tacy, którzy żyją, czekając na potknięcie osoby
znanej sprzed kilku lat. Są tacy, których nic nie bawi, nie
odczuwają empatii, słowo dziękuje jak i przepraszam jest dla nich
obce, jakieś takie nie Polskie. Dziwi Cię to wszystko, bo sam nigdy
nie miałeś problemu z ludzkimi odruchami. Nie rozumiesz, dlaczego
ktoś z nienawiścią wypowiada się o kimś, przecierasz ze
zdumienia oczy czytając komentarze pod wiadomościami na Onecie albo
innym portalu. Wiesz jaki się najczęściej powtarza? Mi się
wydaję, że "Na stryczek z tą kurwą.".
Na koniec dnia siadasz
sobie sobie z herbatką przed lapkiem i ze zdumieniem opisujesz swoim
czytelnikom tą sytuację, w której uświadomiłeś sobie, że jesteś
wyjątkowy. Kiedy wiesz, że już nie musisz się martwić, że
skończysz jak ta pielęgniarka, która rzuca ślepej babci zamknięty
słoik z lekiem. Ty nigdy nie będziesz musiał dowartościowywać
czymś potknięciem, nigdy nikomu źle nie będziesz życzył. Wiesz,
że będziesz szczęśliwy i umrzesz spełniony, nie grozi Ci los
człowieka, który na łożu śmierci żałuję, że nie wykorzystał
swojej niepowtarzalnej szansy wystarczająco. Bo taki jesteś.
Uśmiech jest twoim naturalnym odruchem nawet w sytuacji kiedy masz do
przewalenia miliony kilosów z walizką ważącą tonę z zepsutym
suwakiem i rozwalonymi kółkami. (wspomnę o tym kiedyś) Zabiera
Cię karetka, wiozą Cie na wózku ale i tak szczerzysz się do
innych, zarażasz ich życzliwością i bawisz swoim czarnym humorem.
Sprawiasz, że może przynajmniej jeden opowie dziś po dyżurze
przyjacielowi o zabawnym pacjencie. Nie odczuwasz zawiści wobec
innych, po prostu życzysz im szczęścia i uświadamiasz sobie, że
tak jest po ponad dwudziestu latach życia, bo wcześniej nawet tego
nie zauważałeś, myślałeś że każdy tak ma, że to naturalne.
Każdy wie co to hejter
w sieci ale w życiu codziennym spotyka się jeszcze więcej takich
hejterów. Za równo na jednych i na drugich jest tylko jedna rada. Haters gonna hate, także YOLO czy tam carpe diem jak kto woli. Ja osobiście im
współczuje, ale ja już taka jestem współczująca. Warto po prostu zacząć
dostrzegać smaczki w swoim życiu i skupić się na nim, a nie
oddychać porażkami znajomych z podstawówki – to że im się nie
uda nie sprawi, że Tobie się będzie żyć lepiej.
Na sali ze mną leżała
jeszcze jedna babcia. Też miała ze sto lat. Do szpitala trafiła z
migotaniem przedsionków, ciężkim zapaleniem płuc i oskrzeli. Mimo
tego sypała żartami i nie przestawała się uśmiechać nawet na
chwilę. Mówiła, że w ciągu dnia każdy ma kilka radosnych chwil
i grunt to nauczyć się żyć tymi słodkimi, a nie gorzkimi. Jaki
morał? Niektórzy, trafiając do szpitala potrafią Jego świat dzieli się na to, co "jest siarą" i co "nie jest siarą". Niektórzy potrafią dostrzec tylko
czarne wydarzenie w życiu – inni, mimo najgorszego potrafią się
uśmiechnąć. To ta radosna babcia powiedziała mi "Żyje się raz i wyjątkowo. Skoro mam dzisiaj umrzeć to
dlaczego mam się z tego nie śmiać?
A teraz uwaga, PRACA
DOMOWA.
Na pewno już o tym
słyszeliście kiedyś. Na Facebooku jest nawet wydarzenie dotyczące
tej akcji. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, to chętnie podam
namiary. Znajdujesz jakiś słoik, nie musi być duży – wystarczy
żeby zmieściło się w nim ponad trzysta karteczek. Ja jestem
estetką, więc raczej słoik po ogórkach odpada, ale jeśli nie masz
nasilonej potrzeby otaczania się pięknymi rzeczami to po prostu weź
ten po grzybkach czy dżemie od babci. Ozdobny słoik można zrobić
samemu, chociaż pewnie nie brakuje sklepów gdzie takowy kupisz.
Jestem za wersją własnoręczną i nie chodzi tu tylko o cenę
przygotowania ale raczej o dodatkowe wrażenia. Wpisując w
wyszukiwarkę hasło "memory jar" możecie znaleźć
wiele ciekawych pomysłów. Ja osobiście oszalałam na punkcie
jednego zdjęcia z trumbla i jutro lecę szukać w sklepach
niezbędnych składników. Efekty mojej pracy na pewno wkrótce
wstawię na bloga, oczywiście zaznaczając kto jest autorem pomysłu
na słoik Szpinakovej.
No ale do sedna. Na czym
polega zadanie? Każdego dnia na małej karteczce opisujesz miłą
sytuację która Ci się przytrafiła w ciągu dnia. To nie musi być
wystąpienie na scenie z Lady Gagą czy poznanie miłości swojego
życia. Wiadomo, że nie robi się tego codziennie. Wystarczy coś
małego, drobnego co Ci poprawiło humor, wprawiło w miła refleksję
czy rozśmieszyło, nawet jeśli miałby być to kształt Twojego
klocka - każdy ma przecież inne poczucie humoru. Mogą być to też
Twoje pomysły, Twoje ciekawe myśli czy jakaś życiowa prawda,
którą uświadomiłeś sobie pod wpływem bardzo fajnej blogerki.
Sęk w tym, że do następnego Sylwestra uzbiera ci się niezła
kolekcja wspomnień, które na pewno dodadzą Ci energii do działania
na kolejny rok, dzięki którym może w końcu uświadomisz sobie, że
Twoje życie jest pełne drobnych i większych, pięknych chwil. Szczególnie polecam Ci to zadanie jeśli nie czujesz radości ze
swojego dotychczasowego życia – odrobina systematyczności może
odczarować Twoje życie z naprawdę nieciekawego uroku utrudzonej,
szarej egzystencji. Nie ma nic gorszego, niż człowiek który nie
potrafi dostrzec w swoim życiu, tych naprawdę pięknych momentów,
które przecież sprawiają, że jest ono jedynym w swoim rodzaju
bytem.
Ja mam swoją
dzisiejszą, pierwszą karteczkę. "Pomogłyśmy z mamą
rozgryźć stuletniej babci lakcid. Udany żart o ostatnim
namaszczeniu. Miły dzień w kawiarni z siostrą i jej ciekawy wykład
o ludziach-kotach. Życiowe odkrycie: Nie jestem hejterem."
Teraz to dla mnie kilka
ciekawych sytuacji, za rok będę pewnie z bananem na twarzy
wspominać ten miły dzień spędzony z siostrą w kawiarni. Może
zadzwonię do niej, przypomnę jej wydarzenia z przed roku i znów
pójdziemy na kawę? Zaśmieje się jeszcze raz z tego żartu o
ostatnim namaszczeniu albo będę klęła, że nie zapisałam o co
chodziło. Z dumą przypomnę sobie początki swojego bloga. Pomyślę
też na pewno przez chwilę poważniej o tych babciach które
pamiętam ze szpitala w nadziei, że doczekają się w tym kraju
lepszego traktowania.