niedziela, 4 stycznia 2015

Dekalog Szpinakovej. Zdrowy styl życia, część I.

Dzisiaj będzie mniej filozoficznie, bardziej pragmatycznie. Bardzo chciałabym do siebie przykleić etykietę blogerki lajfstajlowej. Mogę Ci obiecać jedno, będę pisać prawdziwie o rzeczach które mnie interesują, więc błagam nie zdziw się jak będzie nudno albo nie w Twój smak. Tutaj obowiązuje mój smak. Wiele rzeczy aktualnie uważam za nieziemsko głupie ale jak mówią, człowiek to nie krowa – zmienia zdanie a na dodatek wspomina się jeszcze o kobietach, że zmiennymi są. Mieszanka wybuchowa. Także jeśli kiedyś na blogu zobaczysz tytuł „what’s in my bag?” to gwarantuje Ci, że zrobię to tylko wtedy kiedy będę miała na to ochotę i czas, kiedy zrozumiem sens takich postów, i wreszcie kiedy w torebce zacznę nosić coś więcej niż zeszyt, portfel i paragony. Długopis się zawsze „pożyczy” a jeśli chodzi o klucze i telefon to w przypadku pierwszego, trzymanie kluczy w torebce jest kompletnie niepraktyczne i zazwyczaj kończy się wywaleniem zawartości przed drzwiami a jeśli chodzi o drugie to moje uzależnienie od smartfona jest tak silne, że trzymając go w torebce czuje ogromny niepokój – moje przedłużenie ręki musi być cały czas ze mną. No właśnie. Także tyle na razie o torebkach i ich zawartości.
 Nie chciałabym po prostu Ci w trzecim wpisie przysięgać, że na pewne tematy pisać nie będę, bo uważam je za głupie. Teraz nie wyobrażam sobie siebie piszącej o sweterku z wyprzedaży w Koziej Wólce ale ten blog jest moim zwierciadłem, więc jeśli kiedyś zapragnę pisać o Bogu, zakupach czy masturbacji to mam nadzieje, że jasno się zrozumieliśmy w tej kwestii – mój blog, moje tematy. Wydaje mi się, że tylko w ten sposób zbudujemy tu autentyczną relację, w której nie zarzucisz mi, że pisze pod publiczkę, chcę być modna. Z reguły jak powiem, że czegoś nie zrobię to potem tego żałuje – nowy rok, nowe postanowienia – pozbądźmy się złych nawyków. Ja pozbywam się „nigdy przenigdy”. I tobie też radzę.
Miało być pragmatycznie i będzie pragmatycznie. Przypomnę Ci pierwszy post, w którym mówiłam, że moja tegoroczna lista postanowień w tym roku składa się tylko z jednego punktu. Zauważyłam jednak, że ten jeden punkt daje mi ogromne pole do popisu i dzisiaj postanowiłam po części zająć się jedną z ważniejszych gałęzi to jest szeroko rozumianym przeze mnie zdrowym stylem życia.
Zdrowy styl życia kojarzy Ci się za pewne od razu z dietą, oczyszczaniem organizmu i słusznie. Jednak zamierzam trochę rozbudować tą wąską linię skojarzeń, no bo czym jest ciało bez ducha? No właśnie. Słowo zdrowie, jest dla mnie synonimem wewnętrznej harmonii, czystości. Czujemy się w pewien sposób brudni i chcemy się z tego brudu oczyścić, po to by czuć się lepiej – co znaczy lepiej? Zawsze oznacza, że teraz jest Ci źle a reszta to już indywidualna kwestia aczkolwiek skoro na Twojej liście postanowień widnieje dieta, ćwiczenia czy czytanie książek, to już masz pierwszą wskazówkę, w jakiej kwestii masz problem. 
Zapewne kompletnie nie masz planu na te swoje postanowienia. Napisałeś sobie coś tam i dzisiaj jest który to… Piąty stycznia a Ty jeszcze nie zacząłeś. Oprócz braku odpowiedniej motywacji o czym napiszę w innym poście, jednym z ważniejszych powodów jest zapewne kompletny brak pomysłu na to jak sobie z tym osiadłym na Tobie brudzie poradzić. Brak Ci czasu, wiedzy i chęci, i za jednym kliknięciem chciałbyś znaleźć gotowiec do którego mógłbyś się zastosować. Tadam. Kliknąłeś we mnie (nie sądzę, żeby na tym etapie bloga było to możliwe ale powiedzmy, że jesteś). Mój plan powstały w oparciu o miliony godzin spędzonych na dokształcaniu się w tej dziedzinie podzieliłam na dwie części – osiągniecie harmonii w sensie fizycznym i psychicznym. Cały plan jest rozłożony na rok od dziś i przez ten rok będę Ci go opisywać, przeżywać, zmieniać, kreować go w celu….? W celu osiągnięcia spełnienia.
Prawie na pewno, mój drogi czytelniku na swojej liście wpisałeś odpowiednią liczbę kilogramów, których chcesz się pozbyć po świętach. Widzisz, to jest nas dwoje. Tak wiem, jestem początkująca w te sprawy a jeśli chodzi o porady związane z urodą i odżywianiem jest w sieci już srylion opracowań idealnej formuły wiecznej młodości. No cóż, nie jest jednak moim celem stworzenie takiej formuły ale opisanie Ci żywej, prawdziwej relacji z moich zmagań. Będę radzić, krytykować, błogosławić i kląć. Będę się pocić na ekranie, żeby ten temat żył, żeby blog żył – o tym zresztą więcej, wspomnę w części dotyczącej psychiki.  Specjalnie piszę taki post na początku roku, bo wtedy jest największa lista zdeterminowanych do działania. Zwłaszcza w sferze fizycznej, bo Polska biesiadna kuchnia bożonarodzeniowa wykończyła za pewne nie tylko mnie i Ciebie, ale i wielu innych. Jeśli szukałeś w internecie czy innych mediach to znalazłeś sryliard zasad, opracowań, rozmów, porad. W dodatku teorię są różne, często sprzeczne. Jedni twierdzą, że solić nie wolno inni, że jak dużo pijesz to solić bezwzględnie musisz. Na jednym blogu czytam, że kawa sprzyja odchudzaniu – w wielu pozycjach jednak znani dietetycy każą usunąć ją całkowicie z jadłospisu. Jedni wolą cardio, inni uważają, że ćwiczenia siłowe są kluczem do sukcesu. Basia napisała na blogu, że schudła jedząc ostatni posiłek o 18, zaś Asia w komentarzu napisała, że to bzdura, bo on też schudła a jadła kolację po 21. Chaos, dezinformacja, wojna internetowa. Każdy news wydaje się być uzasadniony, gubisz się w sprzecznych regułach i w końcu wybierasz lody, kanapę i telewizor. Rozumiem. Właśnie dlatego przegrzebałam ten chaos, porozmawiałam z paroma mniej i bardziej doświadczonymi osobami i stworzyłam dziesięć zasad, które wprowadzam na najbliższy miesiąc do swojego życia. Słuchaj, nie ważne czy one są prawdziwe - ja sprawdzę czy one działają. I dokładnie piątego lutego napiszę czy owe dziesięć zasad przyczyniło się do utraty wagi i poprawy samopoczucia. Możesz zawsze leniwie siedzieć na dupie, czytając inne posty Szpinakovej i zacząć dopiero jak będzie czarno na białym napisane, że działa. W międzyczasie nie będziemy się nudzić, nie samą strawą człowiek żyje – bo ostrzegam od razu, to nie będzie blog o odchudzaniu. To w ogóle nie będzie blog monotematyczny. 
Poniżej podane zasady to zasady, które ja przyjmuje dla siebie – jeśli któraś z nich Cię razi w oczy i nie chcesz jej stosować to ją wywal czy zastąp inną, a jeśli jakąś byś dodał to daj znać w komentarzu i uargumentuj to sensownie – może i ja ją wtedy dodam.
TADAAAM.

Dekalog Szpinakovej:
1.       Codziennie wypijać dwu litrową butelkę wody z świeżym sokiem z cytryny. (1 szklankę pić od razu po przebudzeniu). Pewnie tysiąc razy słyszeliście o tym sposobie na oczyszczenie organizmu z toksyn, rzadziej jednak na pewno o tym, że picie wody rano poprawia znacznie prace umysłu. Szybciej myślisz, bardziej kreatywny jesteś, efektywniej się uczysz. Powiem wam, że zasadę tą chyba wymyślili amerykańscy naukowcy a wspomniała mi o tym moja dziwna koleżanka z Wielkiej Brytanii, która natrafiła na jakiegoś polskiego blogera, którego akurat teraz z nazwiska nie pamiętam. Nie wiem nawet czy chłopak w ogóle jeszcze piszę. Dwa lata temu pisał o tych badaniach i twierdził, że taki nawyk przynosi efekty. Sprawdzę na sobie. Podziękowania wyślę odpowiednio amerykanom, koleżance i blogerowi jak już się dowiem, kim jest. Ogólnie polecam Ci pić chłodną wodę, ale pierwszy kubek zrób sobie taki letni, co by z rana nie rozjuszyć żołądka.
2.      Ograniczyć kawę. Od kofeiny jestem uzależniona i chociaż nie spotkałam się  raczej z  opinią, iż kawa negatywnie wpływa na utratę kilogramów to naprawdę wielu znanych dietetyków uważa ją za toksyczną dla organizmu. Dietetycy są w swoim opiniach zazwyczaj drastyczni i proponują całkowite odstawienie. Próbowałam wytrzymać jeden dzień bez ani jednego kubeczka gorącego napoju Bogów, ale zasypiałam zanim wyświetliło się „wstukaj pin” na bankomacie także sprawa jest niezbyt bezpieczna dla moich finansów. Co więcej miałam cały dzień majaki i migreny. Pociłam się nadmiernie. To chyba ten tak zwany zespół odstawienia. Zabawne, bo jak rzucałam papierosy to nie pamiętam, żebym miała jakieś fizycznie bolesne reakcje na odstawienie – była tylko agresja, z którą sobie ciężko poradzić przez powiedzmy tydzień – bo ni pragnienie, ni głód czy krzyk nie rozładowywały tego napięcia. O tym jak rzuciłam palenie też kiedyś na pewno napiszę. Wracając do kawy to wiem, że prawdopodobnie te wszystkie fizyczne dolegliwości zniknęłyby po jakimś czasie, ale są jeszcze pewne sprawy którym nie potrafię zaprzeczyć. Raz, kocham kawę. Dwa, styczeń = sesja = muszę zachować trzeźwość umysłu. Podsumowując jednak, kawę zostawiam w ilości jednego kubka dziennie. Wypróbowałam i okazało się, że to mi w zupełności wystarczy by utrzymać sylwetkę w pionie i nie zwymiotować z bólu.
3.      Ograniczyć spożywanie alkoholu. No tak, jestem studentką, więc stwierdzenie „Więcej pić nie będę już nigdy” raczej nie wchodzi w grę aczkolwiek nie jest niemożliwe i jeśli uważasz, że podołasz to śmiało. Ja znam możliwości swojej silnej woli i wiem, że jakiekolwiek wykluczenie całkowite jest mało prawdopodobne – jedynym moim sukcesem jest tutaj całkowite pozbycie się nałogu papierosowego (co również powinno być na Twojej liście, jeśli jesteś palaczem). Powiedzmy, że przez najbliższe trzy miesiące, postanawiam nie pić prawie wcale – jak mnie zaproszą, to owszem kupię sobie piwko, ale jedno – nie więcej. Założę się nawet, że do końca egzaminów nie wypiję nawet kropli. Zresztą, biorąc pod uwagę ilość materiału i pozostały mi czas, powinnam sobie już strzelić miedzy oczy.
4.     Zasada regularnych pięciu posiłków. Zazwyczaj jem trzy i chociaż to nie przeszkadzało mi w zrzucaniu wagi, kiedy tego potrzebowałam to zauważyłam, że porcje które potrafiłam zjeść na obiad wyglądały jak dla fizycznego robotnika kopalni a nie bezrobotnej studentki. Jestem pewna, że to jedna z wielu przyczyn moich aktualnych problemów trawienno-żołądkowych. Na śniadanie jadłam naprawdę maleńką miseczkę płatków, na kolacja kefirek a między tym na obiad żarłam wielki, ogromny, tłusty obiad. Głupi błąd, o czym zresztą wiedziałam przecież. Zasady pięciu posiłków uczyli już w szkole. Nie ma co płakać, trzeba usprawnić jakoś tą biedną maszynę, wprawić metabolizm w ruch, żeby na bieżąco wykorzystywał to co mu dostarczam. Dodam, że kiedy jem pięć drobniejszych posiłków czuje się o wiele lżejsza a to uczucie wprawia mnie w pewien rodzaj euforii, która napędza do czynienia dobra na świecie. Chcesz mieć supermoc, jedz pięć posiłków.* Czytałam, że jeść powinno się co trzy-cztery godziny a obiad najlepiej zjeść przed 14. Śniadanie – najzdrowiej do godziny po przebudzeniu. Co do zasady o kolacjach to jestem zwolennikiem teorii, że w naszej strefie czasowej powinno się jeść ostatni posiłek do godziny 20. Problem tylko jak masz nocną zmianę, heh. Regularność posiłków zależy głownie od trybu życia i tu nic nie wykombinujesz – na przykład ja w każdą środę chcę czy nie chcę muszę jeść obiad na uczelnianej stołówce. A więc podział - trzy główne posiłki i dwie mniejsze przekąski. Do godziny 16 zjadaj 75% zapotrzebowania kalorycznego, chyba że faktycznie Twój tryb życia Ci na to nie pozwala. I nie świruj. Nie nastawiaj zegarka, nie smaruj karteczek po całym domu. Przez pierwszy tydzień, może Cię ta zasada irytować – potem Twój organizm sam Ci będzie przypominał o braku paliwa w baku.
5.     Węglowodany na dzień, białko na noc. Komuś się ta zasada może nie podobać, ale to jeden z tych niewielu trików dietetycznych, które uważam za w stu procentach prawdziwe. Na kolacje zamiast kanapek z dżemem, bułki z serem czy owsianki kup sobie pół litra kefiru. Zabijesz głód, usprawnisz proces trawienia, będziesz tracił na wadzę szybciej – trzy w jednym, a podobno Polacy uwielbiają takie produkty.
6.     Warzywny obiad na małych talerzykach. Ja jestem wegetarianką, więc mnie ta sprawa jakoś szczególnie nie przeraża. Nie pamiętam na jakim portalu, ale kiedyś natrafiłam w internecie na młodą dziewczynę, która była na diecie, zrzuciła ich piętnaście i wyglądała niesamowicie. Zapytałam ją jakie metody stosuję. Wiele było oczywistych, tę jedną zaś dotyczącą obiadów zapamiętałam jakoś szczególnie. Zasada jest prosta. 50% talerza mają stanowić warzywa. Uwaga, dziewczyna nie była wegetarianką i sobie z tym świetnie radziła. Jako, że więcej wśród Polaków padlinożerców to podam Ci wizualny, mięsny przykład. Robisz sobie pyszną suróweczkę i rozkładasz ją na talerzu tak, że zajmuje 50% całego miejsca. Potem musisz wybierać. Albo jesz do tego ¾ powiedzmy torebki kaszy (więcej Ci na mały talerzyk, obok tej kopy surówki nie wejdzie), albo całego kotleta bez kaszy, albo pół standardowej torebki kaszy i pół kotleta. TADAM. Założę się, że surówka stanowiła teraz najwięcej 25% Twojego obiadu. No tak, ziemniaki. Zwykłam traktować je w tych samym kategoriach co kaszę i rośliny strączkowe i nigdy nie wliczam ich raczej do zwykłych warzyw WARZYW jeśli jem typowy trzy częściowy obiad. Zaraz się poderwie lament i płacz, bo ziemniaki takie zdrowe, takie dobre, takie niedocenione. I racja, ale ziemniaki bez śmietany i tłustej okrasy a jak jesz do ziemniaków kotleta to sorry, ale to już się liczy jako ziemniaki z tłuszczem – nie, nie liczy się, że się nie stykają, no proszę Cię. Osobiście uwielbiam pieczone ziemniaki w przyprawach. Piekę prawie bez oleju (dodaję pół małej łyżeczki) w  piekarniku i zjadam pół na pół na talerzyku z surówką, zapijam szklanką kefiru. Pyszota. Pewnie też twoje spaghetti to samo mięso i makaron a warzywa, o ile oprócz chemii z torebki coś jeszcze dodajesz to za pewne tylko ze trzy pieczarki. Pamiętaj, nie kłamali mówiąc, że jesteś tym co jesz. Kup świeże pomidory a nawet i te w puszcze, bazylię, cebulę, paprykę, pieczarki i zrób sos samodzielnie. Tak, wiem – nie masz czasu. Kup dobry sos ze słoika (dobry, tj. jak najmniej przetworzony, z jak najkrótszą listą składników), dokrój świeże warzywa. Złam zasadę proporcji i jedz sos z makaronem, a nie makaron z sosem, yolo. Tak jest zdecydowanie zdrowiej o ile nie dodasz do niego słoja majonezu czy śmietany.
7.      Nie głodować. Wspominam o tej zasadzie, bo wiem ile w internecie jest młodych zagubionych dzieci, które zasadę "jedz mniej" często potrafią przeinaczyć na "nie jedz prawie nic". Za głowę się łapię jak trafiam na forum, na którym bardzo młodzi ludzie piszą, iż spożywają 500 kalorii i do tego jeszcze ćwiczą dwie godziny na rowerku stacjonarnym. Sili się na usta pytanie „gdzie są rodzice”, ale ja dokładnie wiem jak łatwo jest zamydlić oczy poczciwym staruszkom, więc nie będę się na ten temat wypowiadać jakoś szczególnie krytycznie. Także jeśli szukasz potwierdzenia dla swojej głodówki, to tutaj go nie znajdziesz. Prawidłowa dieta jest wtedy, kiedy obliczysz sobie swoje zapotrzebowanie na specjalnym kalkulatorze CPM, których w sieci znajdziesz tryliard i od tego całkowitego zapotrzebowania organizmu odejmiesz 300 i dodasz trochę aktywności. Albo odejmiesz 500 i będziesz nadal ćwiczył tylko to, co teraz ćwiczysz. Ale nie odejmuj więcej, na Boga.
Polecam kalkulator: http://www.herk.pl/programy/zapotrzebowanie-kalorie.php – obliczysz tu swoje PPM (podstawowe zapotrzebowanie) i CPM (całkowite), ma on wiele opcji jeśli chodzi o aktywność fizyczną, liczy BMI i dodatkowo podaje ile w twojej diecie powinno znajdować się biała, węglowodanów i tłuszczy. Raj dla tych, którzy potrafią już liczyć kalorie. Kalkulator ten co więcej, policzy Ci ile powinnaś jeść kalorii, żeby optymalnie schudnąć "ileśtamileś" w "jakimśtamjakimś" czasie. Tym zaś którzy są w  dziedzinie kalorii początkujący polecam zaś stronkę http://www.ilewazy.pl/ - bardzo prosta w obsłudze i wcale nie trzeba wykupować konta premium, żeby z niej sprawnie korzystać.
8.     Ruszaj się jak chcesz. Sama nie mogę tymczasowo chodzić na siłownie, a dywanówki mi się szybko nudzą. W zasadzie to jednego rodzaju ćwiczenia potrafię wykonywać maksymalnie przez tydzień. I co z tego? Nico. To, że nie wytrzymasz 30 dni z Chodakowską nie znaczy, że jesteś do bani i masz się nakryć kołdrą i umierać gruby. Wytrzymaj z Ewą pięć dni, potem pływaj przez tydzień, przełącz się na dywanówki z Mel B albo zacznij biegać. Ruszaj się w ogóle. Jeśli jesteś na tyle zdyscyplinowaną osobą, że wystarczy Ci jedna dziedzina to gratuluje. Ze mną niestety nie jest tak łatwo a uwierz mi zmuszałam się nie raz do wyrobienia sobie nawyków, które jak sobie później uświadomiłam są dla mnie zupełnie nienaturalne. Nie chcę mi się wykonywać konkretnych ćwiczeń to włączam muzykę na fulla i tańczę sobie jak wariatka po pokoju. Po takim dancingu czuje się nieraz gorzej spocona niż po skalpelu z Ewą, a co ważniejsze – spełniona i szczęśliwa. Ostatnio myślałam, żeby zapisać się na jakieś zajęcia taneczne ale nie wiem czy znajdę jakąkolwiek salkę blisko mojego mieszkania, a ja jestem z tych dla których to czynnik decydujący o systematyczności.
9.     Ogranicz słodycze i fast foody. Miałam o tym nie pisać, bo to takie oczywiste. Studiuje jednak prawo i się już nauczyłam, ze co nie napisane to dozwolone – także wybaczcie mi moją zapobiegliwość. Problem ze słodyczami i fastoodami jest taki, że im więcej ich jesz tym trudniej się od nich odzwyczaić. A wypływają na utoksycznienie całego organizmu. Zjesz czekoladę i na drugi dzień masz pryszcze. Szok, babcia wcale nie zmyślała. Nie mówię, żebyś nigdy nie jadł batonów i hamburgerów, sama nie wyobrażam sobie żyć i nie spróbować już nigdy więcej czerwonych pralinek Lidora. Zobaczysz jednak, że po jakimś czasie przejdzie Ci ochota na frytki smażone w głębokim oleju, czekoladowe ciasta i tłuste buły naszpikowane tłustym mięsem i sosami. 
10. Zasada 80/20. Nie moja zasada od razu się przyznam tylko znanej amerykańskiej dietetyczki – Gillian McKeith. Oznacza ona albowiem, żeby do wszystkich swoich zasad stosować się w 80 procentach. Taka taktyka daje sporo wolności, bo w ciągu 30 dni pozwala na odpuszczenie sobie aż 6 dni. Nie sądzę by to było przyzwolenie na to by sobie całkowicie polecieć w Tango – jednak każdy z nas ma życie towarzyskie, wszelkiego rodzaju chrzciny, śluby, komunie, studniówki, półmetki czy studenckie zebrania na mecie. Zazwyczaj wydarzenia takie ociekają w trunki, słodko-słone pyszności czy nawet tanie chipsy z Biedry. Chodzi raczej o to by dieta nie wykluczyła Cię ze środowiska w którym funkcjonujesz, żeby Ci nie odebrała wszystkich smaków życia i żeby przede wszystkim weszła Ci w krew i na zawsze tam została. Zdrowe odżywianie, to że się tak sloganowo wyrażę, dieta na całe życie. Także nie odsyłaj zaproszenia na komunię chrześniaka z powodu diety a tym bardziej nie psuj pannie młodej humoru twoimi lamentami o tym, ze tort nie jest zrobiony ze śmietanki light. Powiedzmy, ze trafi Ci się jedna okazja typu właśnie ślub, święto zmarłych, imieniny ciotki czy urodziny psiaka. Jeden dzień pozwól sobie na wypicie kilku drinków i na Boga zjedz coś, jak nie chcesz skończyć biesiady nad muszlą klozetową, wypluwając kwasy żołądkowe. Innego dnia pójdź do kina z koleżanką i zamówicie ten tłusty, duży popcorn. Na wyjście z przyjaciółką zaplanuj łyżwy, po aktywności pójdzie na gorącą, gęstą czekoladę. Jak ledwie żyjesz i czujesz, że nie wytrzymasz to wypij te dwie kawy więcej niż zazwyczaj. Daj sobie spokój z ćwiczeniami, jak masz problemy z normalnym oddychaniem i utrzymaniem optymalnej temperatury ciała. W ciągu miesiąca łatwo o te sześć dni odstępstwa od zasad, a wręcz zasada że wszystko zrobię idealnie zahacza o jakieś objawy choroby psychicznej jak dla mnie. Nie raz czytałam, że dziewczyna straciła znajomych podczas odchudzania, bo unikała ich jak ognia, żeby tylko nie zjeść nic niedozwolonego – przecież to jakiś kosmos! Żyjemy, nie świrujemy, jesteśmy ludźmi a nie maszynami. Gillian zezwala na zasadę 80/20 po trzech miesiącach stosowania diety, ja jednak powiem Ci inaczej – wytrzymaj ten miesiąc, czy nawet dwa tygodnie i stań na wadze. Sam zdecyduj czy to już czas na twoje dwadzieścia procent.

                 Miało być o zdrowym stylu życia a jest o odchudzaniu. Wszystkie jednak te zasady, możesz stosować tylko po to by utrzymać organizm w zdrowej dobrej kondycji, po prostu w punkcie 8 nie obcinaj kalorii. Często widzę szczupłe dziewczyny, które mimo codziennego odżywiania się McDonalands nie tyją - tylko spójrz na ich skórę, zęby, kondycje włosów. Nie wierz w instagram, to że laska ma na nim tylko zdjęcia pięknej sylwetki i fastfoodów to zazwyczaj oznacza, że ma dobre geny a w przerwach między zdjęciami zagryza lody sałatą. Jeśli znasz dziewczynę która je same fastoody, jest szczupła i ma piękną cerę to możesz jej ewentualnie życzyć wrzodów na starość, chociaż tak na serio to ja w takie cuda wianki nie wierzę. Ładne dziewczyny zazwyczaj bardzo o siebie dbają. Zdrowe odżywianie to kluczowy punkt do osiągnięcia całkowitej, wewnętrznej harmonii skutkującej spełnieniem i zadowoleniem z siebie. 
O zdrowych stylu życia na pewno jeszcze nie raz wspomnę, druga część planu też pewnie pojawi się na dniach. Jutro wracam do Polski i nie byłoby to takie złe, gdyby nie fakt zbliżającej się nieuchronnie sesji. To będzie moja pierwsza sesja, więc jestem trochę poddenerwowana. Będę pisać systematycznie, aczkolwiek jeśli nie byłoby mnie tu dłużej niż 10 dni to popełniłam samobójstwo w związku z kosmiczną ilością nieprzyswajalnego materiału.**
Pisała dla Ciebie,
Angelika.
*   nie dostałeś mocy, bo oszukiwałeś

** żartuje, uwielbiam te studia a z moją wiedzą nie jest tak tragicznie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bez wulgaryzmów proszę, tylko ja mam tutaj takie prawo.