Dzisiaj będzie mniej filozoficznie,
bardziej pragmatycznie. Bardzo chciałabym do siebie przykleić etykietę blogerki
lajfstajlowej. Mogę Ci obiecać jedno,
będę pisać prawdziwie o rzeczach które mnie interesują, więc błagam nie zdziw
się jak będzie nudno albo nie w Twój smak. Tutaj obowiązuje mój smak. Wiele
rzeczy aktualnie uważam za nieziemsko głupie ale jak mówią, człowiek to nie krowa
– zmienia zdanie a na dodatek wspomina się jeszcze o kobietach, że zmiennymi
są. Mieszanka wybuchowa. Także jeśli kiedyś na blogu zobaczysz tytuł „what’s in my bag?” to gwarantuje Ci, że
zrobię to tylko wtedy kiedy będę miała na to ochotę i czas, kiedy zrozumiem
sens takich postów, i wreszcie kiedy w torebce zacznę nosić coś więcej niż zeszyt,
portfel i paragony. Długopis się zawsze „pożyczy” a jeśli chodzi o klucze i
telefon to w przypadku pierwszego, trzymanie kluczy w torebce jest kompletnie
niepraktyczne i zazwyczaj kończy się wywaleniem zawartości przed drzwiami a
jeśli chodzi o drugie to moje uzależnienie od smartfona jest tak silne, że trzymając go w torebce czuje ogromny
niepokój – moje przedłużenie ręki musi być cały czas ze mną. No właśnie. Także
tyle na razie o torebkach i ich zawartości.
Nie chciałabym po prostu Ci w trzecim wpisie
przysięgać, że na pewne tematy pisać nie będę, bo uważam je za głupie. Teraz
nie wyobrażam sobie siebie piszącej o sweterku z wyprzedaży w Koziej Wólce ale
ten blog jest moim zwierciadłem, więc jeśli kiedyś zapragnę pisać o Bogu,
zakupach czy masturbacji to mam nadzieje, że jasno się zrozumieliśmy w tej
kwestii – mój blog, moje tematy. Wydaje mi się, że tylko w ten sposób zbudujemy
tu autentyczną relację, w której nie zarzucisz mi, że pisze pod publiczkę, chcę być modna. Z
reguły jak powiem, że czegoś nie zrobię to potem tego żałuje – nowy rok, nowe
postanowienia – pozbądźmy się złych nawyków. Ja pozbywam się „nigdy przenigdy”.
I tobie też radzę.
Miało być pragmatycznie i będzie
pragmatycznie. Przypomnę Ci pierwszy post, w którym mówiłam, że moja tegoroczna
lista postanowień w tym roku składa się tylko z jednego punktu. Zauważyłam
jednak, że ten jeden punkt daje mi ogromne pole do popisu i dzisiaj
postanowiłam po części zająć się jedną z ważniejszych gałęzi to jest szeroko
rozumianym przeze mnie zdrowym stylem życia.
Zdrowy styl życia kojarzy Ci się za pewne
od razu z dietą, oczyszczaniem organizmu i słusznie. Jednak zamierzam trochę
rozbudować tą wąską linię skojarzeń, no bo czym jest ciało bez ducha? No
właśnie. Słowo zdrowie, jest dla mnie synonimem wewnętrznej harmonii,
czystości. Czujemy się w pewien sposób brudni i chcemy się z tego brudu
oczyścić, po to by czuć się lepiej – co znaczy lepiej? Zawsze oznacza, że teraz jest Ci źle a reszta to już indywidualna kwestia
aczkolwiek skoro na Twojej liście postanowień widnieje dieta, ćwiczenia czy czytanie książek, to już masz pierwszą wskazówkę, w jakiej kwestii masz
problem.
Zapewne kompletnie nie masz planu na te
swoje postanowienia. Napisałeś sobie coś tam i dzisiaj jest który to… Piąty stycznia
a Ty jeszcze nie zacząłeś. Oprócz braku odpowiedniej motywacji o czym napiszę w
innym poście, jednym z ważniejszych powodów jest zapewne kompletny brak pomysłu
na to jak sobie z tym osiadłym na Tobie brudzie poradzić. Brak Ci czasu, wiedzy
i chęci, i za jednym kliknięciem chciałbyś znaleźć gotowiec do którego mógłbyś
się zastosować. Tadam. Kliknąłeś we mnie (nie sądzę, żeby na tym etapie bloga
było to możliwe ale powiedzmy, że jesteś). Mój plan powstały w oparciu o miliony
godzin spędzonych na dokształcaniu się w tej dziedzinie podzieliłam na dwie
części – osiągniecie harmonii w sensie fizycznym i psychicznym. Cały plan jest rozłożony
na rok od dziś i przez ten rok będę Ci go opisywać, przeżywać, zmieniać,
kreować go w celu….? W celu osiągnięcia spełnienia.
Prawie na pewno, mój drogi czytelniku na
swojej liście wpisałeś odpowiednią liczbę kilogramów, których chcesz się pozbyć
po świętach. Widzisz, to jest nas dwoje. Tak wiem, jestem początkująca w te
sprawy a jeśli chodzi o porady związane z urodą i odżywianiem jest w sieci już
srylion opracowań idealnej formuły wiecznej młodości. No cóż, nie jest jednak moim
celem stworzenie takiej formuły ale opisanie Ci żywej, prawdziwej relacji z
moich zmagań. Będę radzić, krytykować, błogosławić i kląć. Będę się pocić na
ekranie, żeby ten temat żył, żeby blog żył – o tym zresztą więcej, wspomnę w
części dotyczącej psychiki. Specjalnie
piszę taki post na początku roku, bo wtedy jest największa lista
zdeterminowanych do działania. Zwłaszcza w sferze fizycznej, bo Polska
biesiadna kuchnia bożonarodzeniowa wykończyła za pewne nie tylko mnie i Ciebie,
ale i wielu innych. Jeśli szukałeś w internecie czy innych mediach to znalazłeś
sryliard zasad, opracowań, rozmów, porad. W dodatku teorię są różne, często
sprzeczne. Jedni twierdzą, że solić nie wolno inni, że jak dużo pijesz to solić
bezwzględnie musisz. Na jednym blogu czytam, że kawa sprzyja odchudzaniu – w
wielu pozycjach jednak znani dietetycy każą usunąć ją całkowicie z jadłospisu.
Jedni wolą cardio, inni uważają, że ćwiczenia siłowe są kluczem do sukcesu.
Basia napisała na blogu, że schudła jedząc ostatni posiłek o 18, zaś Asia w
komentarzu napisała, że to bzdura, bo on też schudła a jadła kolację po 21.
Chaos, dezinformacja, wojna internetowa. Każdy news wydaje się być uzasadniony,
gubisz się w sprzecznych regułach i w końcu wybierasz lody, kanapę i telewizor. Rozumiem. Właśnie dlatego przegrzebałam ten chaos, porozmawiałam z
paroma mniej i bardziej doświadczonymi osobami i stworzyłam dziesięć zasad,
które wprowadzam na najbliższy miesiąc do swojego życia. Słuchaj, nie ważne czy one są prawdziwe - ja sprawdzę czy one działają. I dokładnie piątego
lutego napiszę czy owe dziesięć zasad przyczyniło się do utraty wagi i poprawy
samopoczucia. Możesz zawsze leniwie siedzieć na dupie, czytając inne posty Szpinakovej i zacząć dopiero jak będzie czarno na białym napisane, że działa. W międzyczasie nie będziemy się nudzić, nie samą strawą człowiek
żyje – bo ostrzegam od razu, to nie będzie blog o odchudzaniu. To w ogóle nie będzie blog monotematyczny.
Poniżej podane zasady to zasady, które ja
przyjmuje dla siebie – jeśli któraś z nich Cię razi w oczy i nie chcesz jej
stosować to ją wywal czy zastąp inną, a jeśli jakąś byś dodał to daj znać w komentarzu
i uargumentuj to sensownie – może i ja ją wtedy dodam.
TADAAAM.
Dekalog
Szpinakovej:
1. Codziennie
wypijać dwu litrową butelkę wody z świeżym sokiem z cytryny. (1 szklankę pić od razu po przebudzeniu).
Pewnie tysiąc razy słyszeliście o tym sposobie na oczyszczenie organizmu z
toksyn, rzadziej jednak na pewno o tym, że picie wody rano poprawia znacznie
prace umysłu. Szybciej myślisz, bardziej kreatywny jesteś, efektywniej się uczysz. Powiem wam, że zasadę tą chyba wymyślili amerykańscy naukowcy a wspomniała mi o tym moja
dziwna koleżanka z Wielkiej Brytanii, która natrafiła na jakiegoś polskiego blogera, którego akurat teraz z nazwiska nie pamiętam. Nie wiem nawet czy chłopak w ogóle jeszcze piszę. Dwa lata temu pisał o tych badaniach i twierdził, że taki nawyk przynosi efekty. Sprawdzę na sobie. Podziękowania wyślę odpowiednio amerykanom, koleżance i blogerowi jak już się dowiem, kim jest. Ogólnie
polecam Ci pić chłodną wodę, ale pierwszy kubek zrób sobie taki letni, co by z
rana nie rozjuszyć żołądka.
2. Ograniczyć
kawę. Od kofeiny jestem
uzależniona i chociaż nie spotkałam się raczej z
opinią, iż kawa negatywnie wpływa na utratę kilogramów to naprawdę wielu
znanych dietetyków uważa ją za toksyczną dla organizmu. Dietetycy są w swoim
opiniach zazwyczaj drastyczni i proponują całkowite odstawienie. Próbowałam wytrzymać
jeden dzień bez ani jednego kubeczka gorącego napoju Bogów, ale zasypiałam
zanim wyświetliło się „wstukaj pin” na bankomacie także sprawa jest niezbyt
bezpieczna dla moich finansów. Co więcej miałam cały dzień majaki i migreny.
Pociłam się nadmiernie. To chyba ten tak zwany zespół odstawienia. Zabawne, bo
jak rzucałam papierosy to nie pamiętam, żebym miała jakieś fizycznie bolesne
reakcje na odstawienie – była tylko agresja, z którą sobie ciężko poradzić
przez powiedzmy tydzień – bo ni pragnienie, ni głód czy krzyk nie rozładowywały
tego napięcia. O tym jak rzuciłam palenie też kiedyś na pewno napiszę. Wracając
do kawy to wiem, że prawdopodobnie te wszystkie fizyczne dolegliwości zniknęłyby
po jakimś czasie, ale są jeszcze pewne sprawy którym nie potrafię zaprzeczyć. Raz,
kocham kawę. Dwa, styczeń = sesja = muszę zachować trzeźwość umysłu.
Podsumowując jednak, kawę zostawiam w ilości jednego kubka dziennie.
Wypróbowałam i okazało się, że to mi w zupełności wystarczy by utrzymać
sylwetkę w pionie i nie zwymiotować z bólu.
3. Ograniczyć
spożywanie alkoholu. No
tak, jestem studentką, więc stwierdzenie „Więcej
pić nie będę już nigdy” raczej nie wchodzi w grę aczkolwiek nie jest
niemożliwe i jeśli uważasz, że podołasz to śmiało. Ja znam możliwości swojej
silnej woli i wiem, że jakiekolwiek wykluczenie całkowite jest mało prawdopodobne
– jedynym moim sukcesem jest tutaj całkowite pozbycie się nałogu papierosowego
(co również powinno być na Twojej liście, jeśli jesteś palaczem). Powiedzmy, że
przez najbliższe trzy miesiące, postanawiam nie pić prawie wcale – jak mnie
zaproszą, to owszem kupię sobie piwko, ale jedno – nie więcej. Założę się nawet,
że do końca egzaminów nie wypiję nawet kropli. Zresztą, biorąc pod uwagę ilość
materiału i pozostały mi czas, powinnam sobie już strzelić miedzy oczy.
4.
Zasada regularnych pięciu posiłków. Zazwyczaj jem trzy i chociaż to nie
przeszkadzało mi w zrzucaniu wagi, kiedy tego potrzebowałam to zauważyłam, że
porcje które potrafiłam zjeść na obiad wyglądały jak dla fizycznego robotnika
kopalni a nie bezrobotnej studentki. Jestem pewna, że to jedna z wielu przyczyn
moich aktualnych problemów trawienno-żołądkowych. Na śniadanie jadłam naprawdę
maleńką miseczkę płatków, na kolacja kefirek a między tym na obiad żarłam
wielki, ogromny, tłusty obiad. Głupi błąd, o czym zresztą wiedziałam przecież.
Zasady pięciu posiłków uczyli już w szkole. Nie ma co płakać, trzeba usprawnić
jakoś tą biedną maszynę, wprawić metabolizm w ruch, żeby na bieżąco wykorzystywał
to co mu dostarczam. Dodam, że kiedy jem pięć drobniejszych posiłków czuje się
o wiele lżejsza a to uczucie wprawia mnie w pewien rodzaj euforii, która
napędza do czynienia dobra na świecie. Chcesz mieć supermoc, jedz pięć
posiłków.* Czytałam, że jeść powinno się co trzy-cztery godziny a obiad
najlepiej zjeść przed 14. Śniadanie – najzdrowiej do godziny po przebudzeniu. Co
do zasady o kolacjach to jestem zwolennikiem teorii, że w naszej strefie
czasowej powinno się jeść ostatni posiłek do godziny 20. Problem tylko jak masz
nocną zmianę, heh. Regularność posiłków zależy głownie od trybu życia i tu nic
nie wykombinujesz – na przykład ja w każdą środę chcę czy nie chcę muszę jeść obiad na uczelnianej stołówce. A więc podział - trzy główne posiłki i dwie mniejsze przekąski.
Do godziny 16 zjadaj 75% zapotrzebowania kalorycznego, chyba że faktycznie Twój tryb życia
Ci na to nie pozwala. I nie świruj. Nie nastawiaj zegarka, nie smaruj karteczek po całym domu. Przez pierwszy
tydzień, może Cię ta zasada irytować – potem Twój organizm sam Ci będzie
przypominał o braku paliwa w baku.
5.
Węglowodany na dzień, białko na noc. Komuś się ta zasada może nie podobać, ale
to jeden z tych niewielu trików dietetycznych, które uważam za w stu procentach
prawdziwe. Na kolacje zamiast kanapek z dżemem, bułki z serem czy owsianki kup
sobie pół litra kefiru. Zabijesz głód, usprawnisz proces trawienia, będziesz
tracił na wadzę szybciej – trzy w jednym, a podobno Polacy uwielbiają takie
produkty.
6.
Warzywny obiad na małych talerzykach. Ja jestem wegetarianką, więc mnie ta
sprawa jakoś szczególnie nie przeraża. Nie pamiętam na jakim portalu, ale
kiedyś natrafiłam w internecie na młodą dziewczynę, która była na diecie, zrzuciła ich piętnaście
i wyglądała niesamowicie. Zapytałam ją jakie metody stosuję. Wiele było oczywistych,
tę jedną zaś dotyczącą obiadów zapamiętałam jakoś szczególnie. Zasada jest
prosta. 50% talerza mają stanowić warzywa. Uwaga, dziewczyna nie była
wegetarianką i sobie z tym świetnie radziła. Jako, że więcej wśród Polaków padlinożerców
to podam Ci wizualny, mięsny przykład. Robisz sobie pyszną suróweczkę i
rozkładasz ją na talerzu tak, że zajmuje 50% całego miejsca. Potem musisz wybierać.
Albo jesz do tego ¾ powiedzmy torebki kaszy (więcej Ci na mały talerzyk, obok
tej kopy surówki nie wejdzie), albo całego kotleta bez kaszy, albo pół
standardowej torebki kaszy i pół kotleta. TADAM. Założę się, że surówka
stanowiła teraz najwięcej 25% Twojego obiadu. No tak, ziemniaki. Zwykłam
traktować je w tych samym kategoriach co kaszę i rośliny strączkowe i nigdy nie
wliczam ich raczej do zwykłych warzyw WARZYW jeśli jem typowy trzy częściowy
obiad. Zaraz się poderwie lament i płacz, bo ziemniaki takie zdrowe, takie
dobre, takie niedocenione. I racja, ale ziemniaki bez śmietany i tłustej okrasy
a jak jesz do ziemniaków kotleta to sorry,
ale to już się liczy jako ziemniaki z tłuszczem – nie, nie liczy się, że się nie stykają,
no proszę Cię. Osobiście uwielbiam pieczone ziemniaki w przyprawach. Piekę prawie
bez oleju (dodaję pół małej łyżeczki) w piekarniku i zjadam pół na pół na talerzyku z
surówką, zapijam szklanką kefiru. Pyszota. Pewnie też twoje spaghetti to samo
mięso i makaron a warzywa, o ile oprócz chemii z torebki coś jeszcze dodajesz
to za pewne tylko ze trzy pieczarki. Pamiętaj, nie kłamali mówiąc, że jesteś tym
co jesz. Kup świeże pomidory a nawet i te w puszcze, bazylię, cebulę, paprykę,
pieczarki i zrób sos samodzielnie. Tak, wiem – nie masz czasu. Kup dobry sos ze
słoika (dobry, tj. jak najmniej przetworzony, z jak najkrótszą listą składników), dokrój świeże warzywa. Złam zasadę proporcji i jedz sos z makaronem, a nie
makaron z sosem, yolo. Tak jest zdecydowanie
zdrowiej o ile nie dodasz do niego słoja majonezu czy śmietany.
7.
Nie głodować. Wspominam o tej zasadzie, bo wiem ile w internecie
jest młodych zagubionych dzieci, które zasadę "jedz mniej" często potrafią
przeinaczyć na "nie jedz prawie nic". Za głowę się łapię jak trafiam na forum,
na którym bardzo młodzi ludzie piszą, iż spożywają 500 kalorii i do tego jeszcze ćwiczą
dwie godziny na rowerku stacjonarnym. Sili się na usta pytanie „gdzie są
rodzice”, ale ja dokładnie wiem jak łatwo jest zamydlić oczy poczciwym
staruszkom, więc nie będę się na ten temat wypowiadać jakoś szczególnie
krytycznie. Także jeśli szukasz potwierdzenia dla swojej głodówki, to tutaj go
nie znajdziesz. Prawidłowa dieta jest wtedy, kiedy obliczysz sobie swoje
zapotrzebowanie na specjalnym kalkulatorze CPM, których w sieci znajdziesz
tryliard i od tego całkowitego zapotrzebowania organizmu odejmiesz 300 i dodasz
trochę aktywności. Albo odejmiesz 500 i będziesz nadal ćwiczył tylko to, co
teraz ćwiczysz. Ale nie odejmuj więcej, na Boga.
Polecam
kalkulator: http://www.herk.pl/programy/zapotrzebowanie-kalorie.php
– obliczysz tu swoje PPM (podstawowe zapotrzebowanie) i CPM (całkowite), ma on
wiele opcji jeśli chodzi o aktywność fizyczną, liczy BMI i dodatkowo podaje ile
w twojej diecie powinno znajdować się biała, węglowodanów i tłuszczy. Raj dla
tych, którzy potrafią już liczyć kalorie. Kalkulator ten co więcej, policzy Ci ile powinnaś jeść kalorii, żeby optymalnie schudnąć "ileśtamileś" w "jakimśtamjakimś" czasie. Tym zaś którzy są w dziedzinie
kalorii początkujący polecam zaś stronkę http://www.ilewazy.pl/
- bardzo prosta w obsłudze i wcale nie trzeba wykupować konta premium, żeby z
niej sprawnie korzystać.
8.
Ruszaj się jak chcesz. Sama nie mogę tymczasowo chodzić na
siłownie, a dywanówki mi się szybko nudzą. W zasadzie to jednego rodzaju
ćwiczenia potrafię wykonywać maksymalnie przez tydzień. I co z tego? Nico. To,
że nie wytrzymasz 30 dni z Chodakowską nie znaczy, że jesteś do bani i masz się
nakryć kołdrą i umierać gruby. Wytrzymaj z Ewą pięć dni, potem pływaj przez tydzień,
przełącz się na dywanówki z Mel B albo zacznij biegać. Ruszaj się w ogóle.
Jeśli jesteś na tyle zdyscyplinowaną osobą, że wystarczy Ci jedna dziedzina to
gratuluje. Ze mną niestety nie jest tak łatwo a uwierz mi zmuszałam się nie raz
do wyrobienia sobie nawyków, które jak sobie później uświadomiłam są dla mnie
zupełnie nienaturalne. Nie chcę mi się wykonywać konkretnych ćwiczeń to włączam
muzykę na fulla i tańczę sobie jak wariatka po pokoju. Po takim dancingu czuje
się nieraz gorzej spocona niż
po skalpelu z Ewą, a co ważniejsze – spełniona i szczęśliwa. Ostatnio myślałam,
żeby zapisać się na jakieś zajęcia taneczne ale nie wiem czy znajdę jakąkolwiek
salkę blisko mojego mieszkania, a ja jestem z tych dla których to czynnik
decydujący o systematyczności.
9.
Ogranicz słodycze i fast foody. Miałam o tym nie pisać, bo to takie
oczywiste. Studiuje jednak prawo i się już nauczyłam, ze co nie napisane to dozwolone –
także wybaczcie mi moją zapobiegliwość. Problem ze słodyczami i fastoodami jest
taki, że im więcej ich jesz tym trudniej się od nich odzwyczaić. A wypływają na
utoksycznienie całego organizmu. Zjesz czekoladę i na drugi dzień masz
pryszcze. Szok, babcia wcale nie zmyślała. Nie mówię, żebyś nigdy nie jadł
batonów i hamburgerów, sama nie wyobrażam sobie żyć i nie spróbować już nigdy
więcej czerwonych pralinek Lidora. Zobaczysz jednak, że po jakimś czasie
przejdzie Ci ochota na frytki smażone w głębokim oleju, czekoladowe ciasta i tłuste buły
naszpikowane tłustym mięsem i sosami.
10. Zasada
80/20. Nie moja zasada od
razu się przyznam tylko znanej amerykańskiej dietetyczki – Gillian
McKeith. Oznacza ona albowiem, żeby do wszystkich swoich zasad stosować się w
80 procentach. Taka taktyka daje sporo wolności, bo w ciągu 30 dni pozwala na odpuszczenie
sobie aż 6 dni. Nie sądzę by to było przyzwolenie na to by sobie całkowicie polecieć
w Tango – jednak każdy z nas ma życie towarzyskie, wszelkiego rodzaju chrzciny,
śluby, komunie, studniówki, półmetki czy studenckie zebrania na mecie. Zazwyczaj
wydarzenia takie ociekają w trunki, słodko-słone pyszności czy nawet tanie chipsy
z Biedry. Chodzi raczej o to by dieta nie wykluczyła Cię ze środowiska w którym
funkcjonujesz, żeby Ci nie odebrała wszystkich smaków życia i żeby przede
wszystkim weszła Ci w krew i na zawsze tam została. Zdrowe odżywianie, to że
się tak sloganowo wyrażę, dieta na całe życie. Także nie odsyłaj zaproszenia na
komunię chrześniaka z powodu diety a tym bardziej nie psuj pannie młodej humoru
twoimi lamentami o tym, ze tort nie jest zrobiony ze śmietanki light. Powiedzmy,
ze trafi Ci się jedna okazja typu właśnie ślub, święto zmarłych, imieniny ciotki
czy urodziny psiaka. Jeden dzień pozwól sobie na wypicie kilku drinków i na
Boga zjedz coś, jak nie chcesz skończyć biesiady nad muszlą klozetową, wypluwając
kwasy żołądkowe. Innego dnia pójdź do kina z koleżanką i zamówicie ten tłusty,
duży popcorn. Na wyjście z przyjaciółką zaplanuj łyżwy, po aktywności pójdzie
na gorącą, gęstą czekoladę. Jak ledwie żyjesz i czujesz, że nie wytrzymasz to
wypij te dwie kawy więcej niż zazwyczaj. Daj sobie spokój z ćwiczeniami, jak masz problemy z
normalnym oddychaniem i utrzymaniem optymalnej temperatury ciała. W ciągu
miesiąca łatwo o te sześć dni odstępstwa od zasad, a wręcz zasada że wszystko
zrobię idealnie zahacza o jakieś objawy choroby psychicznej jak dla mnie. Nie
raz czytałam, że dziewczyna straciła znajomych podczas odchudzania, bo unikała
ich jak ognia, żeby tylko nie zjeść nic niedozwolonego – przecież to jakiś kosmos!
Żyjemy, nie świrujemy, jesteśmy ludźmi a nie maszynami. Gillian zezwala na zasadę
80/20 po trzech miesiącach stosowania diety, ja jednak powiem Ci inaczej –
wytrzymaj ten miesiąc, czy nawet dwa tygodnie i stań na wadze. Sam zdecyduj czy
to już czas na twoje dwadzieścia procent.
Miało być o zdrowym stylu życia a jest o odchudzaniu. Wszystkie jednak te zasady, możesz stosować tylko po to by utrzymać organizm w zdrowej dobrej kondycji, po prostu w punkcie 8 nie obcinaj kalorii. Często widzę szczupłe dziewczyny, które mimo codziennego odżywiania się McDonalands nie tyją - tylko spójrz na ich skórę, zęby, kondycje włosów. Nie wierz w instagram, to że laska ma na nim tylko zdjęcia pięknej sylwetki i fastfoodów to zazwyczaj oznacza, że ma dobre geny a w przerwach między zdjęciami zagryza lody sałatą. Jeśli znasz dziewczynę która je same fastoody, jest szczupła i ma piękną cerę to możesz jej ewentualnie życzyć wrzodów na starość, chociaż tak na serio to ja w takie cuda wianki nie wierzę. Ładne dziewczyny zazwyczaj bardzo o siebie dbają. Zdrowe odżywianie to kluczowy punkt do osiągnięcia całkowitej, wewnętrznej harmonii skutkującej spełnieniem i zadowoleniem z siebie.
O zdrowych stylu życia na pewno jeszcze
nie raz wspomnę, druga część planu też pewnie pojawi się na dniach. Jutro
wracam do Polski i nie byłoby to takie złe, gdyby nie fakt zbliżającej się
nieuchronnie sesji. To będzie moja pierwsza sesja, więc jestem trochę
poddenerwowana. Będę pisać systematycznie, aczkolwiek jeśli nie byłoby mnie tu
dłużej niż 10 dni to popełniłam samobójstwo w związku z kosmiczną ilością
nieprzyswajalnego materiału.**
Pisała dla Ciebie,
Angelika.
* nie dostałeś mocy, bo oszukiwałeś
** żartuje, uwielbiam te
studia a z moją wiedzą nie jest tak tragicznie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bez wulgaryzmów proszę, tylko ja mam tutaj takie prawo.